poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Nienawiść to gówno, które się poszerza!

  Pytacie pewnie coraz częściej co to nienawiść? Coraz częściej także ją widzicie, spotykacie, doznajecie albo sami tworzycie. Co to jest? "Jest to swoistego rodzaju obłuda, ponieważ usiłuje się wypierać nienawiść do podświadomości i nazywa się ją gniewem, wściekłością, niechęcią itp. Jednak każde wyparte uczucie musi znaleźć sobie jakieś ujście." - czytamy na stronie polki.pl. Dla mnie? Dosłowna niechęć do kogoś, czegoś i niepohamowana chęć zniszczenia kogoś/czegoś. 
  Już rano, gdy włączam komputer i wchodzę na Facebook-a, YouTube, widzę masę nienawiści. Padają najgorsze z możliwych haseł, dziennie znajduje kilka nowych, jedno bardziej twórcze od drugiego. To jakiś wyścig? Kto komu bardziej pociśnie? Jeśli idąc moim tropem, nienawiść to chęć zniszczenia kogoś lub czegoś, to podam przykład: słuchanie muzyki. Często wykonawcy mają między sobą spory i kłócą się, uważają często, że drugi nie powinien znaleźć się w ogóle na scenie. Słuchacze w takich sytuacjach decydują kto ma rację. Ale czasami aż za bardzo. Gdy ktoś wyrazi inne zdanie niż większość = może już nie wracać na tę stronę. Zostanie zmieszany z błotem, za to, że ma prawo do wolności osobistej. Jego gust, nie mieszajcie się. Jasne, często uważam inaczej, ale wiem, że ktoś wyrośnie, zmądrzeje itd.. Wierzę, że jutro będzie z nim lepiej. I tyle. Nie czepiam się go bardziej, bo to nie ma sensu.

Nienawiść niszczy także nas!

  Ludziska! Popatrzcie na tą bardzo ważną rzecz. Ktoś Ci w czymś podpadł, raz, drugi, trzeci. Agresja do tej osoby rośnie, wkurzasz się. Nie kontrolujesz tego co się z Tobą dzieje. Mówisz tej osobie co myślisz. Zwyzywasz ją. Ale to nic nie da. Jeśli nie powiesz jej tego dosadnie, ale jak to na normalnego człowieka przystało, nic nie zmienisz. Jest coś takiego co nazywam "nienawiścią kontrolowaną". Mówię komuś co mi nie leży. Coraz częściej. I także robię to w sposób ten zły, niegodny naśladowania. Jednak uczę się. Kontroluję, to co robię i myślę zanim coś powiem. Wtedy czasami wytaczam pole do dyskusji, można porozmawiać. To, że ktoś mnie zniechęca, nie znaczy, że nie mogę go w tym uświadomić i wyjść z twarzą z tej sprawy. Wygrać dyskusję, uznanie w oczach innych i przybrać inny obrót spraw. Pamiętaj! To niszczy także Ciebie. Ale ta nienawiść nie rodzi się bez powodu. Przywołaj argumenty i gdy będzie trzeba wykorzystaj po prostu. 

Nauczmy się kultury w nienawiści!

  Kultury. To dalszy ciąg tego wszystkiego. Zróbmy coś z tym! Nienawiść to negatywne emocje, w życiu tego nie unikniemy, ale żyć z tym to zwycięstwo. Nie lubię np. rządzących, ale argumentuję to. Często ktoś mnie zdenerwuje do granic możliwości, nawet najbliżsi, po wielkiej kłótni, ale wychodzę z założenia, że relaks to ujście tej zgubnej rzeki. Siadam, piszę, słucham muzyki. Robię coś co pozwala mi uciec. Przemyślę sprawę i czasami dochodzę do wniosku, że to nie było potrzebne. Widzę, że kogoś mogłem zranić, zmieniam to. Słowo przepraszam czasami nie wystarczy i trzeba wiele czasu by coś naprawić. Wierzcie mi. Jeśli raz powiesz coś w złości, potem może być ciężko coś z tym zrobić. Dlatego nauczmy się kultury w nienawiści. Sprzeczne sprawy, ale możliwe do połączenia.

Tego nie wyplenisz!

   Macie wszyscy rację. Nienawiści nie powstrzymamy na świecie. Bynajmniej dlatego, gdyż nie odpowiadamy za innych ludzi. To dlaczego piszę post? Może zmienię postawę kogoś. Z dnia na dzień widzę jednak pogłębiający się ból, cierpienie i właśnie nienawiść. Coś, co porusza dwie strony. Jest jak wirus, odwzajemnia wszystko dwa razy mocniej. Jest jedna recepta. Jeszcze nieskuteczna, ale ważna: zacznijmy od siebie! Czasami nie wytrzymasz i to zrozumiałe, ale pamiętaj. Nie zawsze warto. 

  Na koniec chciałem wstawić mały screen, który prezentuje jakość internetu, przynajmniej polskiego. To przychodzi potem do realnego życia i robi to samo.. Ogarnijcie się ludzie! Taki przekaz. Nie możesz nienawidzić, bo ktoś jest inny niż TY. Nigdy.






wtorek, 12 sierpnia 2014

Granica między snem, a rzeczywistością

  To nie jest opowiadanie. To coś więcej. Bardziej realnego. Dla mnie też smutnego. Chociaż, jak kto odbiera. Czemu przy tym płaczę, to nie wiem, ale jest to warte opisania. Dla mocy słów, które same mi płyną. Dzisiejszej nocy miałem sen. Aż zbyt rzeczywisty. Cały dzień myślałem o tym, jak to opisać. Myślę, że najlepiej po prostu, normalnie. 
  Spotkaliśmy się na Tkackiej, w moim mieście, niedaleko mojego byłego gimnazjum. Jakby to miejsce było jakieś szczególne. Podszedłem pełen radości, na czerwonym świetle. Mocny uścisk rozpędził moje wszystkie troski, dawno się tak nie cieszyłem. Sam chyba już nie potrafię. Jednak widok tak dawno nie widzianej, najbliższej mi przyjaciółki, przywrócił w końcu spokój ducha. Wiedziałem przecież, że nie żyje, ale gdy spytałem usłyszałem tylko 'kocham cię'. Wiecie, takie braterskie, warte więcej niż takie zwykłe, które wypowiadają sobie monotonnie już, próżne pary. Więc zrozumiałem. To kłamstwo. Nagle zacząłem to traktować jako nietaktowny żart z jej strony, ot co. Uwierzyłem w jej bycie. Tu i teraz, ze mną. Bez łez, smutku i ciągłej dezorientacji. Miała na ustach silnie czerwoną szminkę, prawie brunatną. Skądś mi się ten widok przypominał, jeśli taki kiedyś zaistniał. Ubrana w dżinsową kurtkę, błękitną bluzkę z lekkiego materiału i zwykłe dżinsy, w parze z Conversami. I te jej włosy. Kolor orzecha laskowego z grzywką na bok i włosami rozpuszczonymi. Rozmawialiśmy. Nie pamiętam o czym i gdzie. Potem czułem tylko piękno. Apogeum zrozumienia i maksimum szczęścia. Wiecie jak się zrywa nić? I w tym momencie ktoś zerwał moją. Nić Ariadny. 
  Budzę się. Rozczarowany. Tak jak wszystkiego nie czułem tak dawno, to rozczarowania też nie. Pierwsze trzydzieści sekund, gdy nie doszedłem jeszcze do siebie, planowałem dzisiejsze spotkanie z nią. Potem było coraz gorzej. Kolejna trzeźwa ocena sytuacji, której treść nasuwała się sama. Spotkania nie będzie. Codzienna wściekłość wróciła. Ujawnił się znowu, kumulujący się gniew, pobudzony jak wulkan przed wybuchem. Samokontrola wyczerpuje mnie coraz bardziej. Pieprzyć rozmowy, psychologów. Są rzeczy, które trzeba rozwiązać samemu. Ale są też rzeczy, którzych rozwiązać się po prostu nie da. Tym jest mój stan. Codziennie uczę się go opanować, to podobne do tresury psa. Z tym się mierzę. Jednak, jak przy HIV-ie, biorę leki. RAP, liberalne myślenie. I książki. Moje krótkotrwałe narkotyki. Jednak muszę z nimi żyć. Jestem jak alkoholik na kacu, któremu ulgę przynosi czysta. Śmieszne, nie? Cały dzień o tym myślałem. I myślę, że ten sen nie był przypadkiem. Był czymś więcej. Czymś, z czym muszę się podzielić, dlatego piszę. 
  Jest wieczór, 21:30. Za parę dni to przeczytacie. Dlatego przekazuje wam to wszystko co głowa przetrawiła przez ostatnie 24h. Tak jakbym chciał, by świat bez tej wiedzy się nie zgubił. Teoretyczna strona życia opiera się na wiedzy o śmierci. Uważamy, że śmierć to naturalne. Jednak boję się jej. Kurwa mać, mnie boli niemiłosiernie. Wiecie, co jest najgorsze po śmiertelnej utracie przyjaciela? To, że przez kolejne tysiące dni, musisz już żyć bez niego. Bez ani jednego spotkania. A najgorsza ta niepewność, czy po mojej śmierci się spotkamy. A ten Bóg, w którego tak wszyscy wierzą, jeśli istnieje, nie pomaga. I jak ja mam ufać? Ufać religii? "Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli." Chamstwo. On przynajmniej wie, że kiedyś zwycięży, ale mi każe żyć w niepewności, czy ujrzę najbliższych? Pieprzę taki układ. Ja mam odpowiadać za czyiś grzech, wraz z innymi przez wieki? Dziękuję, pocierpię już bez tej świadomości. Wierzę w siebie. Wierzę w tą niepewność, wierzę w moje szczere chęci i to, że zdarzy się cud, spotkamy się tam naprawdę.
  Na koniec dodam jedno. Ludzkie życie, coraz bardziej odkrywane, staje się też coraz bardziej kruche. Jednak, póki żyjemy jesteśmy silni. Przestańcie myśleć płytko, spełniajcie swoje marzenia, czas płynie szybciej, ale lepiej się utrwala. I wzmacnia nas. Tak, by umierając w tej wierze i niepewności, wiedzieć, że zrobiliśmy wszystko i wykorzystaliśmy w pełni ten czas. Niepewność i śmierć, wzmacnia się, jak odkrycie życia, jednak to synonim nadziei, z którą zamykam ten zeszyt i idę w błogi sen, może znowu tam wrócę. Może bardziej namacalnie. Może bardziej realnie. Objawienie? Chociaż tyle. 

"Jak pierwszy pogrzeb świadomość otwiera nam drogi, chcemy żyć dobrze, nikt nie miał w planach odchodzić"
 

sobota, 2 sierpnia 2014

Powstanie Warszawskie zaczęło dzielić.

  Zapewne już w tytule można domyślić się tematu dyskusji. Wieczorem, po obchodach miał miejsce program telewizyjny pt. "Tak czy Nie". Gośćmi byli Krzystof Bosak (RN) i Piotr Szumlewicz (Lewica24.pl). Od razu wiemy, że to dwa różne poglądy. Całe spotkanie, dyskusja, sprowadziła się do ofensywy lewaka(tak będę nazywał pana Piotra) na Powstańców, elity AK i rządu londyńskiego. Pan Bosak umiejętnie odbijał argumenty, nie pozwolił się ściągnąć na drogę polityczną, lecz chciał rozmawiać o samym upamiętnieniu. Jak wiemy, w internecie to widać najbardziej coraz mocniej przeciwnicy Powstania sprzed 70 lat, akcentują swoje zdanie. Uważają, że nikt nie chciał brać udziału w Powstaniu, 5% ludności Warszawy wzięło w nim udział, a zginęło 30% (200 tys.). Zrujnowanie miasta w 80% było ich winą. Uważają, że unieśli się niepotrzebnie honorem, nie czekając na Armię Czerwoną. Z drugiej jednak strony, zwolennicy zrywu, przypominają, że Ci ludzie mieli swoją dumę, wiedzieli, że i tak mogą umrzeć, w walce upatrywali nadzieję, przekazywali wiarę i heroiczną chęć wolności. Jednak co ja sądzę o największym zrywie patriotycznym w dziejach świata i historii Polski? 
  Mam poglądy narodowe. Najpierw chciałbym naświetlić sytuację Warszawy w tamtych czasach. Kilka dni przed Powstaniem, które było planowane razem z operacją "Burza" już od 1939r. wiadome było, że Niemcy przegrywają. Cofający się Wehrmaht wydał 23 lipca oświadczenie o obronie Warszawy przeciwko Armii Czerwonej. W założeniach Generalnej Guberni było to, iż na roboty przy fortyfikacjach przy Wiśle, stawi się 100 tys. mężczyzn, Polaków. Tyle liczyła AK, i nawet nie pomyśleli, że mogliby się tam zjawić. Pojawiło się kilkadziesiąt osób. Było to pierwsze nie wykonanie masowego rozkazu w dziejach II wojny światowej, które zlecili Hitlerowcy. Karą miała być kara śmierci, dla ludności Warszawy. AK, uzyskała zgodę na rozpoczęcie Powstania. Rozeszły się meldunki o mobilizacji. Wszystkie ugrupowania, narodowe, prawicowe, lewicowe i liberalne zaczęły łączyć swoje konspiracje, aby walczyć razem jako Polacy. Jednak, doszły elitę AK przesłanki o tym, że armia sowiecka, przybiła szybciej niż się spodziewano. A w założeniu "Burzy" było przywitanie sowietów w roli gospodarza, jako Polska. Do tego, 31 lipca, doszedł tajny meldunek do gen. Bora-Komorowskiego o tym, że na 3 sierpnia, Niemcy szykują masowe łapanki, wywózki i egzekucje ludności Warszawy, przede wszystkim AK-owców. Stanęli na rozstaju dróg, w ślepej uliczce gdzie każda decyzja była tą złą. Zewsząd rozchodziły się głosy, że sowieci uwolnią Warszawę do 5 sierpnia, Niemcy wtedy nie wykonaliby wyroku a broniliby stolicy Polski. Argument mocny, bo wiadome było, że czeka ich wtedy okupacja ZSRR i to na tą drugą gehennę trzeba przyszykować zryw narodowy. Czasu było mało, a kontrargument, przewidywał, że jeśli AK poczeka, wtedy Niemcy zmuszeni do obrony ważnego punktu strategicznego, walczyliby do ostatniego żołnierza i bardzo prawdopodobnym wydawało się to, że stanie się to co z Mińskiem Mazowieckim - zniknie z powierzchni ziemi. Wtedy już, znaleźli się w sytuacji bez wyjścia, byli pod ścianą, bo każda decyzja mogła okazać się tą błędną. Walczyć chciało wielu, a kolejnym problemem był brak amunicji. Dlatego tylko 35 tys. żołnierzy zaprzysiężonych ruszyło do walki, 1 sierpnia rano została wydana decyzja o rozpoczęciu Powstania. Kolejne 70 tys. służyło jako łącznicy, listonosze, sanitariusze, sanitariuszki, strażacy.. I teraz zapytacie.. Przecież mogli poczekać, sowieci, szybko by się z nimi uporali, bez takich strat w ludziach.. Po co?
  Już wam mówię. Wiecie co nieco o żołnierzach wyklętych? Głownie to AK-owcy, uciekający po wojnie przed Rosjanami. I wy myślicie, że miasto by nie poległo? Rosjanin miał rozkaz, nie patrzył. Zrównaliby Niemców i Warszawę z ziemią, dla uczczenia swojego sukcesu. Potem by przyszła kolej na AK, założę się, że egzekucje by były natychmiastowe, nim ktokolwiek zdążyłby pomyśleć o tym, by rozpocząć powstanie przeciwko ZSRR. To byli nasi wrogowie i proszę to zrozumieć. Zarzucali AK-owcom brak zaangażowania w walki. Uważali ich za zdrajców Polski. Pomoc dla nas była od nich pewna jak to, że kiedyś polecę na księżyc. Jednak elita AK, myślała, że zryw, to kwestia tygodnia, tak aby szybko ulokować tu rząd londyński i WP, które szło od południa, tak aby uniemożliwić Rosjanom, samotne wyzwalanie ziem polskich i późniejsza okupację. Jednak ten plan się nie powiódł, wróg był za silny. Przegrali. Tak przegrali, myślę, że każdy z nich przyjął tą porażkę. Ale dla mnie walczący jest zwycięzcą. Wiedzieli, że za konspirację, mogą umrzeć albo dzięki Rosjanom, albo w walce, przeciwko nazistom. Wybrali to drugie. Umierali z poczuciem wolności. Nie mieli nic do stracenia. Odbijając część Warszawy, mogli umrzeć godnie, w wolnym państwie, w walce dla ojczyzny. Wybrali tą honorową śmierć. Pan Szumlewicz, zarzucił to, że 5% warszawiaków, pogrążyło resztę. Zginęło 200 tys. osób, przez butę Bora-Komorowskiego i  Montera, przywódców Powstania. To także jest nieprawda. To, że to 650tys. ludzi, nie walczyło z bronią w ręku nic nie znaczy. Cywile wznosili barykady, gasili budynki. Wszystko to robili z własnej nieprzymuszonej woli. Świadkowie, cywile tamtych wydarzeń mówią, że czuli to jako obowiązek, jeśli nie mogli walczyć. Walczyła cała Warszawa, nie tylko żołnierze. Widać, że ten lewicowy pogląd, nie sprawdza się u redaktora, który rozmów z powstańcami, wywiadów, czy książek przeczytał 0. Jest to haniebne zachowanie człowieka, który próbuje wmówić Polakom, to, że oni nie byli bohaterami, nie należy upamiętnić ich honoru hucznie, a, że to Rosjanie byli wyzwoleńcami. Nie,  tak nie było. W szkole o tym nie uczą. "Nawet kiedy powstanie wygasało, cywile nie mówili do nas: Wyście nas zgubili!. Walczyli z nami" - Tadeusz Żenczykowski, szef propagandy Powstania Warszawskiego. I na koniec. Jeśli już stawiamy na szalę to czy ten zryw był tego warty, to powiem tak. Nawet jeśli zginęło tylu ludzi, a Warszawa została zniszczona to powinniśmy im wybaczyć. Ja nie tylko wybaczam, ale też dziękuję, za przykład dla przyszłych pokoleń, dla nas. Musimy doceniać wolność, życie i ich, bo chcieli tylko żyć tak jak my dzisiaj. A nie mogli. 
"Tacy ludzie jak my, pragnący żyć. Ciepłe sierpniowe popołudnie, siedemnasta minut pięć, swe żniwo bez litości zbiera śmierć. Tak po prostu"